Tempo
uzależnia. Najgorszym tego skutkiem jest
przypadkowy nagły spadek motywacji. Albo zwyczajny deszcz rujnujący plany na
kolejny dzień. Sama nie wiem, co bardziej martwi - nieobecność w miejscu, w
którym się chce być, czy świadomość, że jest tyle do zrobienia, a w deszczu się
nie da? Nawet teraz uparta woda bębni w parapet, jakby chciała dać do
zrozumienia, że doskonale znam odpowiedź na to pytanie. Człowiek zdecydowanie
za szybko się przyzwyczaja. Za szybko zadomawia. Zbyt prędko zaczyna polegać na
innych i za bardzo mu żal straconego dnia. Pogoda… Jedna z najbardziej
nieprzewidywalnych, tuż po głupocie ludzkiej rzeczy, na które nie ma się
absolutnie żadnego doraźnego wpływu.
Choć zaiste wolę
nieprzewidywalność pogody, aniżeli ludzkiej głupoty. Przed tym pierwszym
przynajmniej można się jakoś ochronić… Och, to konotuje nowe idee! Bo na
przykład taki krem z filtrem na kretynizm? Genialne. Wysokość SPV uzależniona
oczywiście od stopnia głupoty, z jaką się stykamy. Albo parasol przeciwko tępym
deszczom! I siatki przeciw gradowi ignorancji. I piorunochron na (prze)błysk
inteligencji… Bo przecież idioci też muszą mieć jakieś szanse w tej nierównej
walce.
Co ja miałam…?
Motywacja! W którymś momencie przygasa. Niby wiem, że zaraz wróci, ale ten
moment bez niej jest niepokojąco bezproduktywny, zahaczający o fatalizm.
Konieczność wzięcia się za coś wywołuje znajome poczucie pokrzywdzenia i braku
chęci. Najgorzej, kiedy przygotowuję się do czegoś bardzo długo i bardzo
skrupulatnie, snuję plany i metodykę, a tu nagle wypada jedna śrubka i myśl o
dalszym czekaniu lub zmienianiu najniższego szczebelka w cholernie wysokiej
drabinie oczekiwań staje się nie do zniesienia. Ludzki umysł ma zdolność do
ignorowania kłujących go i ponaglających myśli. Ale ile można ignorować własną
psychikę…? Naprawdę nadchodzi zima. I czuję w kościach, że będzie dziwna.
Tak jest dziś.
Dziwna i bez
pasji. Chyba przez nieobecność w miejscu, gdzie należę.
KASIcka