Stęskniłam się za
tulipanami. Jakoś tak, nie wiem, czemu. To ta zima. Nie ma jej. Nic właściwie
nie ma. A jak nic nie ma, to chce się czegoś wyraźnego i konkretnego. Tulipany
są konkretne. A słoneczniki to już w ogóle lato. Ale na lato to za wcześnie.
W trasie na
szkolenie. Szkolenia dają możliwość bycia w trasie. Jest to szczególnie miłe,
kiedy zaiste niewiele się w życiu widziało. Zatem kierunek Milano, przez
jezioro Bodeńskie w Niemczech, odrobinę Austrii, Alpy szwajcarskie i włoskie tunele. Jest dobrze. Zachwyciły mnie góry. Mogłabym tam być, ile wlezie, takie
widoki. W Lichtensteinie nawet słupy wysokiego napięcia wyglądają dobrze.
Kultura drogowa krajów niemieckojęzycznych to fenomen, który bezwarunkowo
uwielbiam. Ograniczenie? Dobrze, wszyscy jedziemy 120. Koniec ograniczenia?
Dobrze, jeśli jedziemy wolniej zjeżdżamy z drogi innym. Korek? Dobrze,
wpuszczamy tych z pasa, który idzie wolniej. Bez polskiej brawury, siedzenia na
zderzakach, panoszenia się po lewym pasie, świecenia długimi po oczach.
Wszystko jakoś tak spokojnie i bezpiecznie. Cywilizowanie, rzekłabym.
![]() |
K. Kasicka |
Mediolan.. jest.
Jestem jakby troszkę rozczarowana tą jedną z kilku najważniejszych stolic mody,
gdzie wszyscy chodzą w identycznych kurtkach z futerkiem i czerwonych
szminkach. Niesamowita ilość ludzi, a jeszcze większa ilość reklam, którymi
osmarkana jest praktycznie każda wolna przestrzeń budynków. Nawet na Duomo di
Milano (taka zacnych rozmiarów katedra, czy coś) jest ekran ledowy. Choć w
środku naprawdę wielki szacun dla wierzących za utrzymanie w świetnym stanie
pomnika wiary/umiejętności rąk ludzkich. Całkiem klimatyczne uliczki, ale bez
życia. Dość dużo witryn sklepowych. Trochę martwych. Niewielki warsztat z
podjazdem dla luskusowych aut. Siesta między 12 a 15 i pełno skuterów. Ale
ludzie srają psami wszędzie tak samo, jak w Polsce. Chociaż w Polsce niektórzy
zaczęli po swoich psach sprzątać, a tu jednak wciąż trzeba uważać. Każdy słup
okupowany rowerem, każdy centymetr skrajów jezdni zapchany samochodami.
Wieczorem widziałam, jak jeden Włoch parkował w miejscu, do którego zwyczajnie
jego samochód był za duży. O jakieś trzy metry, chcąc być dokładną. Ale
zaparkował. Oparł się wprawdzie o zderzak Tico tuż za nim i właściwie zrobił to
bardzo świadomie, ale zaparkował.
![]() |
K. Kasicka |
Po prawie trzech
dniach we włoskich realiach doszukuję się wielu elementów zwykłego wielkiego
miasta, ale jednocześnie wielu zdecydowanie odmiennych. Warszawa, w której
spędziłam trzy lata całkiem niedawno, wydawała mi się rozwinięciem horyzontów
człowieczeństwa. Podczas tych trzech lat uświadomiłam sobie i utwierdziłam się
w tym, że nie ma czegoś takiego jak tolerancja rasowa. Jest tylko cywilizacja i
jej brak. Albo całkowicie nie zauważasz, że ulice są pełne Chińczyków,
Hiszpanów i Rosjan, bo ci to zwyczajnie nie przeszkadza, albo masz z tym
problem. Mam w Warszawie jedną ulubioną chińską knajpę. Byłam z nimi przez trzy
lata, podczas których z zapuszczonej, obskurnej (czy słowo obskurny pochodzi od
połączenia słów obsranie i kura…?) i mega kiczowatej speluny w ciasnej uliczce
przy Polibudzie, przekształciła się ona w odmalowaną, czystą i nadal mega
kiczowatą ryżodajnię w ciasnej uliczce przy Polibudzie. A jedzenie genialne.
Jeśli się lubi chińskie, oczywiście. Niesamowicie podziwiam ten naród. Potrafi
ewoluować. Ma cholernie wysoki poziom inteligencji społecznej. Weszliśmy z tatą
do chińskiej knajpy niedaleko centrum Mediolanu. Mieliśmy ogromny kłopot z
zamówieniem koszyka pieczywa i oliwy, bo kelnerka mówiła tylko po chińsku i
ewentualnie po włosku, choć pewna nie jestem. Oczywiście, to my jesteśmy obcy w
tym układzie i powinniśmy choć trochę ogarniać włoski, ale zdawało mi się, że z
moim angielskim dogadam się w zakresie podstawowym wszędzie. Otóż
niekoniecznie, bo do tanga trzeba dwojga, czy co tam się we Włoszech tańczy... Bardziej przydatny okazał się język migowy i na pół obrazkowy. W
końcu udało się, dostaliśmy, co chcieliśmy i było to naprawdę smaczne. Pani
natomiast, jako przedstawicielka narodu błyskawicznie uczącego się, przyszła do
nas z menu z deserami, otworzyła na Tiramissu i nie próbując się nawet odzywać
po prostu podstawiła nam pod nos z przyjacielskim uśmiechem. Sytuacja była
opanowana, bo to w końcu cywilizacja, ale mimo wszystko, przypomniał mi się
stary dowcip:
"W Ameryce, do
portu przybił rosyjski statek. Rosjanin chcąc zacumować, krzyczy do Murzyna
stojącego na brzegu.
- Dzierżyj
linu!
Murzyn nic.
- No dzierżyj
linu!
Murzyn znowu
nic.
- Gawarit pa
Ruski?
Cisza.
- Sprechen sie
Deutsch?
Cisza.
- Do you speak
English?
- Yes, I do! -
ucieszył się Murzyn.
- No to k****
dzierżyj linu!
Naszą liną był
napiwek, który wzbudził niespotykaną otwartą radość. Zdołaliśmy przycumować.
Nie wspomnę o tym,
że pani zapisała sobie w swoim notatniczku trzy wyrażenia: 'bill, please',
'bread' i 'thank you very much', które, czego jestem pewna, bardzo dobrze
wykorzysta.
Włosi, z którymi
przyszło mi pracować przez ostatnie 48 godzin byli wspaniali. Oczywiście, że
zależało im na naszej satysfakcji ze sprzętu, który przyjechaliśmy opanować,
ale to nie zmienia faktu, że praca z nimi należała do czystych przyjemności.
Główny specjalista okazał się człowiekiem idealnym do funkcji i miejsca, panie
z laboratorium potwierdzały poziom i były niesamowicie gościnne (w końcu ktoś
im się krząta po laboratorium, a mało kto to lubi). Kierownik pilnował, żebyśmy
wszystko mieli objaśnione i o niczym nie zapomnieli, a ponadto zaskarbił sobie
moją sympatię zamiłowaniem do Barbaresco.
Wino łączy ludzi.
Ach, bo przecież
wino to cywilizacja!
Arrivederci!
KASIcka
(Jeśli już w językach siedzimy... Choć bardziej językowo byłoby powiedzieć "na językach"... Pytanie, które zbiło mnie z pantałyku: 'Why is the word SICK in your e-mail adress? Mental problems?")
K. SICK
Ach! Słowo o samym byciu gdzieś: to miłe, że ktoś codziennie pościeli za mnie łóżko i wyrzuci śmieci. Ale room service powoduje, że czuję się nieswojo i niepokojąco, ponieważ ktoś uczestniczy w moim życiu, a ja go zapewne nigdy nie poznam... A w świetle hotelowym moja twarz wygląda, jak w trzeciej fazie rozkładu. SICK w tym świetle właściwie nabiera nawet sensu...
K.
Ach! Słowo o samym byciu gdzieś: to miłe, że ktoś codziennie pościeli za mnie łóżko i wyrzuci śmieci. Ale room service powoduje, że czuję się nieswojo i niepokojąco, ponieważ ktoś uczestniczy w moim życiu, a ja go zapewne nigdy nie poznam... A w świetle hotelowym moja twarz wygląda, jak w trzeciej fazie rozkładu. SICK w tym świetle właściwie nabiera nawet sensu...
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz