Codzienne jeżdżenie do małego Mierzęcina uświadomiło mi
kilka spraw związanych z koleją. Jestem praktycznie dzieckiem pociągu i zdawało
mi się, że niewiele może mnie zaskoczyć. A tu proszę. Otóż:
1. przez stacje-popierdółki, gdzie nie zatrzymuje się za wiele i za często, pospieszne
przejeżdżają wybitnie pośpiesznie. Siedząc w budce, najpierw usłyszałam sygnał
ostrzegawczy, a chwilę potem, zanim zdążyłam się zorientować, przez stację przechrzanił
pociąg. Huk i ciąg powietrza wprowadziły mnie w bezwarunkową panikę, chociaż od
torów dzieliła mnie odległość 4 metrów. Tzn., wiedziałam, że może być
niebezpiecznie w bliskim zetknięciu z pociągiem, ale namacalnie stało się to
dla mnie dopiero teraz
2. niezależnie gdzie się ustawić na peronie, do czoła pociągu, gdzie się zatrzymuje,
trzeba dobiegać (40 stopni!)
3. pociągi są stworzone do snu. No, jak kamień! Cudem budzę się na wysokości
przecięcia torów z drogą na wjeździe do Mierzęcina
4. oczekiwanie na pustych stacjach daje smaczek rozmyślaniom o życiu.
Szczególnie o głodzie, jaki w człowieku narasta po kilku godzinach fizycznej
pracy. Kolejowa gastro…
5. w pociągach osobowych, dość pustych na tej trasie, osobliwości nie brak.
Parę dni temu jakaś delikwentka spała sobie w najlepsze i kiedy zaczął dzwonić
budzik w telefonie, jeden z współpasażerów postanowił ją obudzić, z dobrej
woli. Za siedemnastym szturchnięciem dostał niezbyt wyrafinowaną wiązankę słów,
jakie generalnie nie pasowały do filigranowej blondyneczki, czego się zapewne
nie spodziewał i się poddał. Inni próbowali 15 minut później, równie
bezskutecznie. Kiedy konduktorowi się udało, choć usłyszał podobny argument,
otrzeźwiona, przerażona i zirytowana rozejrzała się z nienawiścią po przedziale
i wycedziła, że żadna z tych świń jej nie obudziła. Urocze. Później była babka,
której przeszkadzał lekki powiew powietrza z uchylonego okna, równoważący
odrobinę paskudne prawie 40 stopni. Nie omieszkała całą drogę gadać tylko o
tym, że ludzie to samoluby, kiedy ona nie może siedzieć w przeciągach
(powietrze stoi). Jedną z pozytywnych, acz dziwnych postaci był konduktor z
czwartkowego składu. Zasadniczo mam szczęście do konduktorów. Wybitnie
wpasowuję się w typ pasażera, którego warto zaczepić, pożartować i zagadać. Ten
konkretny funkcjonariusz przechodził przez przedziały kilka razy, sprawdzając
bilety, aż w końcu przyszedł, usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, że mam
bardzo długie nogi i jestem smutna, więc on sobie tu ze mną posiedzi i pogada,
bo samemu mu się nudzi. Kurtuazyjne opowiadanie o swoich planach i praktyce o 7
rano jest nie lada wyzwaniem. Dobrze, że przyszedł do mnie 10 minut przed moją
stacją, gdybym nie spała przez większość podróży, ta dziwna atmosfera mogłaby
trwać dłużej. Jak wyskoczyłam na tory poczułam zaskakującą werwę dzięki tej
krótkiej rozmowie. Ludzie naprawdę potrafią zadziwiać, ale uświadamiają mi
również pewne moje wady i cechy niepożądane przez wzgląd na podobieństwa
zachowania i nie tylko. Oczywiście, nie warczę i nie klnę pijana i półprzytomna
na ludzi w pociągu, ale podświadoma instytucja domniemanej winy wszystkich w
około czasem ze mnie wychodzi. Staram się tego nie uzewnętrzniać, ale kiedy
pojawi się w umyśle przekonanie, że ktoś inny jest winien mojej porażki,
zaczynam się nastrajać destrukcyjnie. Wiem, że ludzie najczęściej nie są winni
temu, jak postrzegam ich i świat, ale nie mogę powstrzymać mózgu przed
myśleniem generującym agresję. Prawdopodobnie gospodarka hormonalna mi nawala,
albo po prostu natura skrajnego cynika i Smerfa Marudy przejmuje kontrolę na
duszą. To, co pomaga, to praca. Praktyka, która prócz zdrowego, fizycznego
zmęczenia ciała i umysłu daje jakiś szerszy horyzont myśli do wyboru. Mogę
wybrać te negatywne, ale już nie muszę. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka,
owszem. Ale wolna wola i determinacja to również cechy ludzkie. I potrzebuje
motywacji. Sobotnie przedpołudnie z leniwą kawą przy filmach na VHS nie
motywuje… Mam potrzebę przebywania na słońcu, którego nie darzę przecież
zbytnią miłością, ubrana w robocze ciuchy, kalosze czy inne ciężkie
buciory zapobiegające dostaniu się piasku do skarpetek, w obciachowym kapeluszu
z rondem i gumowych rękawicach oraz ciąg do skrajnego wykańczania mięśni dłoni
przy cięciu pasierbów. Potrzebuję pracy przy butelkowaniu na zasadzie
manufaktury, patrzenia, jak to wszystko nabiera kształtu bordoskiej butelki i
zapachu filtrowanego chłodnego wina, które niedawno rosło sobie od listka,
przez pesteczkę do koloru w skórce. Chyba zaczynam być freakiem.
W tym szaleństwie jest metoda.
KASIcka
pociągi są super, nigdy nie wiesz, co cię czeka, dopóki się nie przekonasz. a skoro proces przebiega pomyślnie, to będzie tylko lepiej.
OdpowiedzUsuńa agresja.. cóż, to takie ludzkie, prawda?