sobota, 7 lipca 2018

Zła energia pewnej rejestracji


Niby nic takiego, a nosi na nerwach, jak sto pięćdziesiąt.
Ależ oczywiście, że to nie wina innych kierowców, że jestem sklerotykiem i musiałam wracać się do domu po zapomniane rzeczy, przez co byłam 20 minut w plecy w drodze do pracy. Ale pomijając wątek winy i bezwiny - jak ja nienawidzę kierowców spod lokalnej, sąsiadującej ze mną rejestracji!
To już nawet nie jest zwykła rejestracja samochodowa. To jest styl życia! Stan umysłu! Takiego umysłu wolnojarzącego bazę. Teoria o nauce tragicznej jazdy w małych miejscowościach ma się tu świetnie i fakt, że mając dwa ronda i jedne światła nie sposób poznać wszystkie tajniki kodeksu drogowego. Ale jakimś cudem egzaminy odbywające się w miastach wojewódzkich są zdawane przez kierowców, którzy nie wiedzą, co robią. Sama nie jestem ideałem (szczególnie, jeśli chodzi o nieprzekraczanie dozwolonej prędkości…), ale czasami zdarza mi się obserwować zachowania jak rodem z thrillera, gdzie ludzie fartem uchodzą z życiem i czasem chcąc nie chcąc uczestniczę  w dantejskich scenach uciekania na pobocze.
Kierowcy wyżej wymienionej rejestracji dzielą się na dwa typy. Pierwszy to stan jak po maryśce, kiedy człowiek odczuwa szczęście i nie widzi potrzeby dynamicznego, płynnego poruszania się. Siedzi, jak kołek i czuje błogostan, bujając się w rytmie wyimaginowanego One Love. Jak muzyczka regebęben zagra - raz szybciej, raz wolniej, nie patrzy w lusterka, bo metafizyka podpowiada mu, że to alternatywna rzeczywistość i najlepiej skupić się na wewnętrznych odczuciach oraz że "hamulec-gaz i zapętlij w dowolnych sekwencjach czasowych" to najlepsze wyjście z sytuacji. Jedziesz za takim po miejscowości i całkiem trzyma się drogi, nawet te 50 na godzinę, potem nagle przyspiesza do 70, zostawia Cię w tyle i myślisz "pojechał"!
Ale niee! Poza terenem zabudowanym utrzymuje konsekwentnie tę samą prędkość, co w miejscowości, przynajmniej do czasu, kiedy nie próbujesz go wyprzedzić. Wtedy włącza się gazofaza, ziomal odkrywa, że ma 4 bieg i nagle odczuwa potrzebę ścigania się z myszołowem na polu obok. Czy tam strusiem, zależy, co ma w wizji.
Jedna wersja.
Druga to delikwent, co wziął za mało psychotropów i nie jest w stanie opanować swoich paranoicznych lęków. Trzyma się kurczowo kierownicy, fotel ma przysunięty pod samą szybę, na której trzyma nos. Na głowie najczęściej ma kapelusz, siedzi w płaszczu i średnia wieku do niedawna nie schodziła poniżej 65. Niestety coraz częściej są to młodzi ludzie, których paraliżuje strach. Strach przed poruszaniem się z prędkością światła, czytaj przepisowe 90km/ha. Dodam, że nie ma nic gorszego, niż ktoś jadący 78. Ani tego wyprzedzić, a jechać za tym to już na pewno nie. W tym przypadku także lusterka to inny świat, którego należy się wystrzegać jak ognia, co kierowcy osiągają poprzez przysunięcie się z fotelem do przodu, najlepiej, żeby móc podpierać kolanami brodę. Jeśli jednak czeluść wstecznego go pochłonie i zobaczy Cię na horyzoncie, to już koniec. Daje po hakach tak, że nawet zachowując bezpieczną odległość w ułamku sekundy zbliżasz się do praktycznie stojącego obiektu do tego stopnia, że w odbiciu widzisz białka jego oczu. Cudem wykręcasz, wyprzedasz i patrzysz z niedowierzaniem na gościa, którego szeroko otarte oczy mówią, że właśnie dokonał obstrukcji ze strachu.
Kiedy wyprzedzisz już tych dwóch, dojeżdżasz do ciężarówki bądź ciągnika i z zaskoczeniem stwierdzasz, że jedzie się za nimi niebiańsko dobrze i wolałbyś miliard ciężarówek na drodze do pracy, niż dwie nimoty w jednej z zachodniopomorskich rejestracji…