Po śmierci
babci następuje ten dziwny, trochę
nierzeczywisty i odsuwany moment, kiedy musisz
wyprowadzić siebie i ją z jej domu. Nie masz pojęcia, jak to zrobić.
Karton i hajda z koksem nie daje 100 % skuteczności.
Owszem - albumy,
kolorowe kieliszki z ciętego szkła, firany, książki, książeczki do mierzenia
ciśnienia, chomikowane od nastu lat
totolotki, ulubione szklaneczki i nożyki do obierania jabłek, serwety ręcznie
robione, szminki i stary jak świat zestaw do zakręcania włosów, wszystkie twoje
paskudztwa z plasteliny, najpiękniejsze dla niej na świecie, bateria leków,
które - jak to babcie - kochała brać, domowe wino, bombki świąteczne i juka -
to wszystko możesz zgarnąć i wyciąć z pustego-pełnego mieszkania.
Pełność możesz
zlikwidować, pustki nie dasz rady.
Nie możesz spakować
i wynieść opowieści o dziadku nad rozpadającym się albumem i dyskusji na temat
szybkości upijania się z ciętego szkła. Nie zapomnisz corocznego
podekscytowania generalnymi porządkami i
wieszaniem na niewdzięcznym stelażu firan i zasłon czy zdziwienia na widok
ruskiego słownika sprzed 60 lat. Zostanie też celebra ciśnieniomierza i
wypowiadanego od zawsze zdania "aaaa, kręci mi się we łbie" oraz 30
lat konsekwencji gry w lotto i dźwięku zwolnienia blokady. Nie odepchniesz od siebie wizji śmiesznego szpurtu, jakiego dostawała na
pstryknięcie wody (trzeba zalać siemię!). Nie upchniesz nigdzie smaku obranego
jabłka, pokrojonego w kostkę, takiego, jak byś nigdy sobie sam nie przygotował,
bo by ci się nie chciało obierać. Ani poczucia winy, kiedy zachlapało się obrus
genialnym rosołem nie do powtórzenia. Albo kontrastu czerwieni na
pomarszczonych ustach. Nie oderwiesz od całości rytuału siatki na włosy i braku
zrozumienia dla spania na wałkach, a już na pewno radości, że podoba się niekształtna bryła z
nietoksycznej plasteliny z oczami, docelowo mająca być zajączkiem wielkanocnym.
Nie poskładasz, jak ubrań nerwów, że znowu bierze za dużo tabletek i wcale cię
nie słucha, smaku ulepiającego
cza-cze-porz, ubierania choinki w historyczne ozdoby i próby ubrania w
te ozdoby dwumetrowej juki.
Nie ma szans.
Kiedy już zamknęłam
pudła z nią, znalazłam jeszcze siebie. Klocki pochłonęły mnie na długi czas.
Zestaw nie do końca pasujących do siebie elementów, wymagający manualnej
zdolności, o poziomie trudności, jaki wydawał mi się kiedyś nie do przejścia,
dziś przeskoczony. Ot tak. Jakby dopiero teraz nadszedł moment na zamknięcie
pewnego etapu, przypieczętowanego złożeniem trójwymiarowej konstrukcji. Coś jak
dzieło życia. Sentyment.
Bajki w
rozpadających się książkach uświadomiły mi, jak wiele morałów dotarło do mnie
jeszcze w dzieciństwie. Kiedy się zastanowię, to widzę, że nie pozwalam
zdmuchnąć wilkom żadnego słomianego domku, bo od początku muruję swoją
przyszłość . Choć wiem, że mrówka osła nie uniesie, to wierzę w wyspy
Bergamuta, żeby nie popaść w marazm rzeczywistego i do granic suchego świata. I
nie kłamię jak Pinokio, licząc na sprawiedliwe rozliczenie od wróżki. Mam
jeszcze trochę naiwności kruka i wypuszczam czasem z dzioba ser, zachłystując
się winem, ale cwaniactwa lisa nigdy się nie dorobię.
I jak odważny
Czerwony Kapturek chciałabym po prostu wydobyć babcię z brzucha wilka i żyć
długo i szczęśliwie.
Sentymenty.
Choć ledwo się
mieścisz w pokoju z teraźniejszością, to i tak znajdziesz miejsce na dodatkowy
kufer sentymentu.
A mimo kufra dalej
będzie pusto.
KASIcka