sobota, 28 maja 2016

tylko dla sentymentalnych

Po śmierci babci  następuje ten dziwny, trochę nierzeczywisty i odsuwany moment, kiedy musisz  wyprowadzić siebie i ją z jej domu. Nie masz pojęcia, jak to zrobić. Karton i hajda z koksem nie daje 100 % skuteczności.

Owszem - albumy, kolorowe kieliszki z ciętego szkła, firany, książki, książeczki do mierzenia ciśnienia, chomikowane  od nastu lat totolotki, ulubione szklaneczki i nożyki do obierania jabłek, serwety ręcznie robione, szminki i stary jak świat zestaw do zakręcania włosów, wszystkie twoje paskudztwa z plasteliny, najpiękniejsze dla niej na świecie, bateria leków, które - jak to babcie - kochała brać, domowe wino, bombki świąteczne i juka - to wszystko możesz zgarnąć i wyciąć z pustego-pełnego mieszkania.
Pełność możesz zlikwidować, pustki nie dasz rady.
Nie możesz spakować i wynieść opowieści o dziadku nad rozpadającym się albumem i dyskusji na temat szybkości upijania się z ciętego szkła. Nie zapomnisz corocznego podekscytowania generalnymi porządkami  i wieszaniem na niewdzięcznym stelażu firan i zasłon czy zdziwienia na widok ruskiego słownika sprzed 60 lat. Zostanie też celebra ciśnieniomierza i wypowiadanego od zawsze zdania "aaaa, kręci mi się we łbie" oraz 30 lat konsekwencji gry w lotto i dźwięku zwolnienia blokady.   Nie odepchniesz od siebie wizji  śmiesznego szpurtu, jakiego dostawała na pstryknięcie wody (trzeba zalać siemię!). Nie upchniesz nigdzie smaku obranego jabłka, pokrojonego w kostkę, takiego, jak byś nigdy sobie sam nie przygotował, bo by ci się nie chciało obierać. Ani poczucia winy, kiedy zachlapało się obrus genialnym rosołem nie do powtórzenia. Albo kontrastu czerwieni na pomarszczonych ustach. Nie oderwiesz od całości rytuału siatki na włosy i braku zrozumienia dla spania na wałkach, a już na pewno  radości, że podoba się niekształtna bryła z nietoksycznej plasteliny z oczami, docelowo mająca być zajączkiem wielkanocnym. Nie poskładasz, jak ubrań nerwów, że znowu bierze za dużo tabletek i wcale cię nie słucha, smaku ulepiającego  cza-cze-porz, ubierania choinki w historyczne ozdoby i próby ubrania w te ozdoby dwumetrowej juki.
Nie ma szans.
Kiedy już zamknęłam pudła z nią, znalazłam jeszcze siebie. Klocki pochłonęły mnie na długi czas. Zestaw nie do końca pasujących do siebie elementów, wymagający manualnej zdolności, o poziomie trudności, jaki wydawał mi się kiedyś nie do przejścia, dziś przeskoczony. Ot tak. Jakby dopiero teraz nadszedł moment na zamknięcie pewnego etapu, przypieczętowanego złożeniem trójwymiarowej konstrukcji. Coś jak dzieło życia. Sentyment. 
Bajki w rozpadających się książkach uświadomiły mi, jak wiele morałów dotarło do mnie jeszcze w dzieciństwie. Kiedy się zastanowię, to widzę, że nie pozwalam zdmuchnąć wilkom żadnego słomianego domku, bo od początku muruję swoją przyszłość . Choć wiem, że mrówka osła nie uniesie, to wierzę w wyspy Bergamuta, żeby nie popaść w marazm rzeczywistego i do granic suchego świata. I nie kłamię jak Pinokio, licząc na sprawiedliwe rozliczenie od wróżki. Mam jeszcze trochę naiwności kruka i wypuszczam czasem z dzioba ser, zachłystując się winem, ale cwaniactwa lisa nigdy się nie dorobię.
I jak odważny Czerwony Kapturek chciałabym po prostu wydobyć babcię z brzucha wilka i żyć długo i szczęśliwie.
Sentymenty.

Choć ledwo się mieścisz w pokoju z teraźniejszością, to i tak znajdziesz miejsce na dodatkowy kufer sentymentu.
A mimo kufra dalej będzie pusto.


KASIcka