Najgorsza rzecz,
jaką można zrobić drugiej osobie w bliskich relacjach międzyludzkich, to
zignorowanie. Myślę, że to gorsze od zdrady, splunięcia w twarz i zawstydzenia.
Gorsze od wlanej znienacka wody do ucha podczas snu. Gorsze od kopa w goleń i
zmarzniętych palców. W ogóle złe. Ostatnio bardzo często zdarza mi się być
olaną ciepłym moczem, tak, że mi wręcz mentalnie chlupie w butach. Im bardziej
się człowiek stara, im bardziej mu na kimś zależy, im więcej chce osiągnąć, im
bardziej się boi, że się ośmieszy, tym bardziej boli, kiedy okazuje się, że
nikogo to nie obchodzi. Albo że nawet tego nie dostrzegł. Oddzwanianie na
nieodebrane połączenia, odpowiadanie na pytania, aktywna reakcja na czyjąś
prośbę czy powiedzenie "dzień dobry" to trywialne przyziemne gesty
bez znaczenia dla wszechświata, ale definiujące człowieka kulturalnego.
Oczywiście, żyjemy w
świecie priorytetowania wszystkiego, zatem i relacje ulegają pewnym
deformacjom. Ktoś inny jest po prostu ważniejszy, fajniejszy, bardziej potrzebny, bliższy,
ładniejszy lub po prostu szybszy. Bardziej zajmująca jest praca, książka,
rodzina, odpoczynek, brak nastroju. Tak, sama priorytetuję się pracą, ale
staram się o tym informować rozmówcę, żeby nie pomyślał, że go ignoruję. Znając
powód braku odzewu jesteśmy spokojniejsi. Znając powód nie próbujemy się
niczego domyślać. Nie siedzimy jak paragraf na gruszy majtając nóżkami i nie
zachodzimy myślami tak daleko, jak to zwykle bywa przy byciu bezczelnie
zignorowanym. Znając powód, nie myślimy za dużo.
O myśleniu za dużo
coś wiem.
Kluczowym elementem
każdego olania jest rozczarowanie. Po czterech dniach totalnego zlewu
spodziewasz się jakiegoś cudownego wytłumaczenia w postaci kataklizmu, porwania
przez UFO albo śmierci myszoskoczka, ale prawda jest dużo bardziej rzeczywista.
Mianowicie, ktoś miał cię po prostu tak głęboko w dupie, że dopiero po czterech
dniach spostrzegł, że coś go uwiera. Ewentualnie czegoś od ciebie potrzebuje. Ważne, żebyś znał swoje miejsce w szeregu. Ot, cała filozofia.
Tracę wiarę w ludzi.
Normalnie, zwyczajnie się poddaję. Rezygnacja to następstwo rozczarowań. Czy
będę zdrowsza fizycznie, psychicznie dając sobie siana, czy może robiąc to olewam
swój umysł…?