wtorek, 20 stycznia 2015

Buonaserra!

Stęskniłam się za tulipanami. Jakoś tak, nie wiem, czemu. To ta zima. Nie ma jej. Nic właściwie nie ma. A jak nic nie ma, to chce się czegoś wyraźnego i konkretnego. Tulipany są konkretne. A słoneczniki to już w ogóle lato. Ale na lato to za wcześnie.
W trasie na szkolenie. Szkolenia dają możliwość bycia w trasie. Jest to szczególnie miłe, kiedy zaiste niewiele się w życiu widziało. Zatem kierunek Milano, przez jezioro Bodeńskie w Niemczech, odrobinę Austrii, Alpy szwajcarskie i włoskie tunele. Jest dobrze. Zachwyciły mnie góry. Mogłabym tam być, ile wlezie, takie widoki. W Lichtensteinie nawet słupy wysokiego napięcia wyglądają dobrze. Kultura drogowa krajów niemieckojęzycznych to fenomen, który bezwarunkowo uwielbiam. Ograniczenie? Dobrze, wszyscy jedziemy 120. Koniec ograniczenia? Dobrze, jeśli jedziemy wolniej zjeżdżamy z drogi innym. Korek? Dobrze, wpuszczamy tych z pasa, który idzie wolniej. Bez polskiej brawury, siedzenia na zderzakach, panoszenia się po lewym pasie, świecenia długimi po oczach. Wszystko jakoś tak spokojnie i bezpiecznie. Cywilizowanie, rzekłabym.
K. Kasicka
Mediolan.. jest. Jestem jakby troszkę rozczarowana tą jedną z kilku najważniejszych stolic mody, gdzie wszyscy chodzą w identycznych kurtkach z futerkiem i czerwonych szminkach. Niesamowita ilość ludzi, a jeszcze większa ilość reklam, którymi osmarkana jest praktycznie każda wolna przestrzeń budynków. Nawet na Duomo di Milano (taka zacnych rozmiarów katedra, czy coś) jest ekran ledowy. Choć w środku naprawdę wielki szacun dla wierzących za utrzymanie w świetnym stanie pomnika wiary/umiejętności rąk ludzkich. Całkiem klimatyczne uliczki, ale bez życia. Dość dużo witryn sklepowych. Trochę martwych. Niewielki warsztat z podjazdem dla luskusowych aut. Siesta między 12 a 15 i pełno skuterów. Ale ludzie srają psami wszędzie tak samo, jak w Polsce. Chociaż w Polsce niektórzy zaczęli po swoich psach sprzątać, a tu jednak wciąż trzeba uważać. Każdy słup okupowany rowerem, każdy centymetr skrajów jezdni zapchany samochodami. Wieczorem widziałam, jak jeden Włoch parkował w miejscu, do którego zwyczajnie jego samochód był za duży. O jakieś trzy metry, chcąc być dokładną. Ale zaparkował. Oparł się wprawdzie o zderzak Tico tuż za nim i właściwie zrobił to bardzo świadomie, ale zaparkował.
K. Kasicka
Po prawie trzech dniach we włoskich realiach doszukuję się wielu elementów zwykłego wielkiego miasta, ale jednocześnie wielu zdecydowanie odmiennych. Warszawa, w której spędziłam trzy lata całkiem niedawno, wydawała mi się rozwinięciem horyzontów człowieczeństwa. Podczas tych trzech lat uświadomiłam sobie i utwierdziłam się w tym, że nie ma czegoś takiego jak tolerancja rasowa. Jest tylko cywilizacja i jej brak. Albo całkowicie nie zauważasz, że ulice są pełne Chińczyków, Hiszpanów i Rosjan, bo ci to zwyczajnie nie przeszkadza, albo masz z tym problem. Mam w Warszawie jedną ulubioną chińską knajpę. Byłam z nimi przez trzy lata, podczas których z zapuszczonej, obskurnej (czy słowo obskurny pochodzi od połączenia słów obsranie i kura…?) i mega kiczowatej speluny w ciasnej uliczce przy Polibudzie, przekształciła się ona w odmalowaną, czystą i nadal mega kiczowatą ryżodajnię w ciasnej uliczce przy Polibudzie. A jedzenie genialne. Jeśli się lubi chińskie, oczywiście. Niesamowicie podziwiam ten naród. Potrafi ewoluować. Ma cholernie wysoki poziom inteligencji społecznej. Weszliśmy z tatą do chińskiej knajpy niedaleko centrum Mediolanu. Mieliśmy ogromny kłopot z zamówieniem koszyka pieczywa i oliwy, bo kelnerka mówiła tylko po chińsku i ewentualnie po włosku, choć pewna nie jestem. Oczywiście, to my jesteśmy obcy w tym układzie i powinniśmy choć trochę ogarniać włoski, ale zdawało mi się, że z moim angielskim dogadam się w zakresie podstawowym wszędzie. Otóż niekoniecznie, bo do tanga trzeba dwojga, czy co tam się we Włoszech tańczy... Bardziej przydatny okazał się język migowy i na pół obrazkowy. W końcu udało się, dostaliśmy, co chcieliśmy i było to naprawdę smaczne. Pani natomiast, jako przedstawicielka narodu błyskawicznie uczącego się, przyszła do nas z menu z deserami, otworzyła na Tiramissu i nie próbując się nawet odzywać po prostu podstawiła nam pod nos z przyjacielskim uśmiechem. Sytuacja była opanowana, bo to w końcu cywilizacja, ale mimo wszystko, przypomniał mi się stary dowcip:
"W Ameryce, do portu przybił rosyjski statek. Rosjanin chcąc zacumować, krzyczy do Murzyna stojącego na brzegu. 
- Dzierżyj linu! 
Murzyn nic. 
- No dzierżyj linu! 
Murzyn znowu nic. 
- Gawarit pa Ruski? 
Cisza. 
- Sprechen sie Deutsch? 
Cisza. 
- Do you speak English? 
- Yes, I do! - ucieszył się Murzyn. 
- No to k**** dzierżyj linu!
Naszą liną był napiwek, który wzbudził niespotykaną otwartą radość. Zdołaliśmy przycumować.
Nie wspomnę o tym, że pani zapisała sobie w swoim notatniczku trzy wyrażenia: 'bill, please', 'bread' i 'thank you very much', które, czego jestem pewna, bardzo dobrze wykorzysta. 
Włosi, z którymi przyszło mi pracować przez ostatnie 48 godzin byli wspaniali. Oczywiście, że zależało im na naszej satysfakcji ze sprzętu, który przyjechaliśmy opanować, ale to nie zmienia faktu, że praca z nimi należała do czystych przyjemności. Główny specjalista okazał się człowiekiem idealnym do funkcji i miejsca, panie z laboratorium potwierdzały poziom i były niesamowicie gościnne (w końcu ktoś im się krząta po laboratorium, a mało kto to lubi). Kierownik pilnował, żebyśmy wszystko mieli objaśnione i o niczym nie zapomnieli, a ponadto zaskarbił sobie moją sympatię zamiłowaniem do Barbaresco.
Wino łączy ludzi.
Ach, bo przecież wino to cywilizacja!

Arrivederci!

KASIcka
(Jeśli już w językach siedzimy... Choć bardziej językowo byłoby powiedzieć "na językach"... Pytanie, które zbiło mnie z pantałyku: 'Why is the word SICK in your e-mail adress? Mental problems?")
K. SICK

Ach! Słowo o samym byciu gdzieś: to miłe, że ktoś codziennie pościeli za mnie łóżko i wyrzuci śmieci. Ale room service powoduje, że czuję się nieswojo i niepokojąco, ponieważ ktoś uczestniczy w moim życiu, a ja go zapewne nigdy nie poznam... A w świetle hotelowym moja twarz wygląda, jak w trzeciej fazie rozkładu. SICK w tym świetle właściwie nabiera nawet sensu...
K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz