Bardzo cenię sobie
stabilność emocjonalną. Wreszcie wiem dlaczego - bardzo trudno ją osiągnąć, a
jeszcze trudniej utrzymać. Mimo że stabilność, o ironio. To jak z odchudzaniem
- do pewnego momentu wszystko idzie zgodnie z planem, mianowicie nikt i nic mnie
nie rozprasza, mam fajne niskokaloryczne klapki braku zainteresowania na oczach
i idę do przodu. No, ale w końcu
czekolada to czekolada… Nawet jeśli pierońsko gorzka.
Najgorzej się
przyznać do porażki. A zatem za karę: grom z jasnego nieba wziął i walnął mnie
między łopatki. Tak, dałam się strącić ze szczytu opanowania i wpadłam w kałużę
słabości. Bo kałuż mi ostatnio nie brakuje. Szczególnie takich zmieszanych z
cementem. I winnych. Choć niczemu nie jestem winna…
Chyba nie mogę się
zebrać. Choć nic się przecież nie stało. Słabość jest słaba, można ją zwalczyć.
Ustawianie piorunochronu w trakcie, więc i gromy będą mnie omijać. Ale jakoś
tak… pusto. Czemu mimo całej swojej, nieskromnie
powiem, mądrości i inteligencji potrafię być tak durna? Niepoprawny romantyzm
bijący się w głowie z zawziętym cynizmem to nie jest prawidłowa pożywka dla
stabilizacji emocjonalnej. Fermentacja albo zeżre cały cukier albo się
zatrzyma… Czarownica czuje, że coś jest nie tak. Ale odpala miotłę i mknie
prosto w stos.
Możliwe, że pan na
budowie miał rację - dziewczyno, nie przechodź pod tą drabiną…! Szkoda, że
powiedział to za 10 razem… Czyżby należało teraz spodziewać się combo?
KASIcka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz