środa, 15 października 2014

Czarownice, drabiny i pioruny

Bardzo cenię sobie stabilność emocjonalną. Wreszcie wiem dlaczego - bardzo trudno ją osiągnąć, a jeszcze trudniej utrzymać. Mimo że stabilność, o ironio. To jak z odchudzaniem - do pewnego momentu wszystko idzie zgodnie z planem, mianowicie nikt i nic mnie nie rozprasza, mam fajne niskokaloryczne klapki braku zainteresowania na oczach i idę do przodu.  No, ale w końcu czekolada to czekolada… Nawet jeśli pierońsko gorzka.
Najgorzej się przyznać do porażki. A zatem za karę: grom z jasnego nieba wziął i walnął mnie między łopatki. Tak, dałam się strącić ze szczytu opanowania i wpadłam w kałużę słabości. Bo kałuż mi ostatnio nie brakuje. Szczególnie takich zmieszanych z cementem. I winnych. Choć niczemu nie jestem winna…
Chyba nie mogę się zebrać. Choć nic się przecież nie stało. Słabość jest słaba, można ją zwalczyć. Ustawianie piorunochronu w trakcie, więc i gromy będą mnie omijać. Ale jakoś tak… pusto.  Czemu mimo całej swojej, nieskromnie powiem, mądrości i inteligencji potrafię być tak durna? Niepoprawny romantyzm bijący się w głowie z zawziętym cynizmem to nie jest prawidłowa pożywka dla stabilizacji emocjonalnej. Fermentacja albo zeżre cały cukier albo się zatrzyma… Czarownica czuje, że coś jest nie tak. Ale odpala miotłę i mknie prosto w stos.
Możliwe, że pan na budowie miał rację - dziewczyno, nie przechodź pod tą drabiną…! Szkoda, że powiedział to za 10 razem… Czyżby należało teraz spodziewać się combo?


KASIcka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz