Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Tłukę się pociągiem i myślę. Jak zwykle za wiele. Cenię sobie swobodę ruchu, decyzji, czasu i organizacji. Cenię sobie, że mogę się zawsze schować przed światem. Cenię sobie ludzi, którzy wiedzą o moich alienistycznych ciągotach, szanują je, a mimo wszystko mnie kochają. Chyba mnie kochają. Doskwiera mi jedynie to, że nie mogę po prostu wstać, wyjść i pobiec do nich, kiedy ich potrzebuję. Przyjaciele powinni być blisko. Ale to chyba ja jestem za daleko. Chociaż generalnie nie jestem słabiakiem i potwornie ciężko jest mi się przyznać, głównie samej sobie, że tak, jak jest wcale nie jest pięknie, to pociąg znów zwyciężył. Siedze w nim sama jak palec i jadę na drugi koniec Polski. Śpię i zamykam się w muzyce na zmianę. I oszukuję swój zmysł socjalny. Jest już wybitnie uszkodzony, więc przechytrzenie systemu to stosunkowo prosty zabieg. W końcu nie wytrzyma i w mózgu rozsypią mi się eksplozyjnie śrubki i sprężynki. Szczęśliwi czasu nie liczą. W związku z tym przesłaniem zerwał mi się zegarek z szyi i uderzył z metra pięćdziesiąt o posadzkę, o ironio, dworcową. Cóż... Nic mu się nie stało, liczymy czas dalej.
Chyba jestem samotna.
To to tak, to to tak, to to tak. Zabawka blaszana, jedyna droga.
KASIcka
ja tez uciekam sie do pociagow ze wzgledu na ludzi, a Krakow jest naprawde daleko.
OdpowiedzUsuńuwielbiam czytać Twoje przemyślenia :)
OdpowiedzUsuńkochają, kochają. tylko dlatego znosimy cię od lat :D
OdpowiedzUsuń