sobota, 10 sierpnia 2013

pociąg do wina

Codzienne jeżdżenie do małego Mierzęcina uświadomiło mi kilka spraw związanych z koleją. Jestem praktycznie dzieckiem pociągu i zdawało mi się, że niewiele może mnie zaskoczyć. A tu proszę. Otóż:
1. przez stacje-popierdółki, gdzie nie zatrzymuje się za wiele i za często, pospieszne przejeżdżają wybitnie pośpiesznie. Siedząc w budce, najpierw usłyszałam sygnał ostrzegawczy, a chwilę potem, zanim zdążyłam się zorientować, przez stację przechrzanił pociąg. Huk i ciąg powietrza wprowadziły mnie w bezwarunkową panikę, chociaż od torów dzieliła mnie odległość 4 metrów. Tzn., wiedziałam, że może być niebezpiecznie w bliskim zetknięciu z pociągiem, ale namacalnie stało się to dla mnie dopiero teraz
2. niezależnie gdzie się ustawić na peronie, do czoła pociągu, gdzie się zatrzymuje, trzeba dobiegać (40 stopni!)
3. pociągi są stworzone do snu. No, jak kamień! Cudem budzę się na wysokości przecięcia torów z drogą na wjeździe do Mierzęcina
4. oczekiwanie na pustych stacjach daje smaczek rozmyślaniom o życiu. Szczególnie o głodzie, jaki w człowieku narasta po kilku godzinach fizycznej pracy. Kolejowa gastro…
5. w pociągach osobowych, dość pustych na tej trasie, osobliwości nie brak. Parę dni temu jakaś delikwentka spała sobie w najlepsze i kiedy zaczął dzwonić budzik w telefonie, jeden z współpasażerów postanowił ją obudzić, z dobrej woli. Za siedemnastym szturchnięciem dostał niezbyt wyrafinowaną wiązankę słów, jakie generalnie nie pasowały do filigranowej blondyneczki, czego się zapewne nie spodziewał i się poddał. Inni próbowali 15 minut później, równie bezskutecznie. Kiedy konduktorowi się udało, choć usłyszał podobny argument, otrzeźwiona, przerażona i zirytowana rozejrzała się z nienawiścią po przedziale i wycedziła, że żadna z tych świń jej nie obudziła. Urocze. Później była babka, której przeszkadzał lekki powiew powietrza z uchylonego okna, równoważący odrobinę paskudne prawie 40 stopni. Nie omieszkała całą drogę gadać tylko o tym, że ludzie to samoluby, kiedy ona nie może siedzieć w przeciągach (powietrze stoi). Jedną z pozytywnych, acz dziwnych postaci był konduktor z czwartkowego składu. Zasadniczo mam szczęście do konduktorów. Wybitnie wpasowuję się w typ pasażera, którego warto zaczepić, pożartować i zagadać. Ten konkretny funkcjonariusz przechodził przez przedziały kilka razy, sprawdzając bilety, aż w końcu przyszedł, usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, że mam bardzo długie nogi i jestem smutna, więc on sobie tu ze mną posiedzi i pogada, bo samemu mu się nudzi. Kurtuazyjne opowiadanie o swoich planach i praktyce o 7 rano jest nie lada wyzwaniem. Dobrze, że przyszedł do mnie 10 minut przed moją stacją, gdybym nie spała przez większość podróży, ta dziwna atmosfera mogłaby trwać dłużej. Jak wyskoczyłam na tory poczułam zaskakującą werwę dzięki tej krótkiej rozmowie. Ludzie naprawdę potrafią zadziwiać, ale uświadamiają mi również pewne moje wady i cechy niepożądane przez wzgląd na podobieństwa zachowania i nie tylko. Oczywiście, nie warczę i nie klnę pijana i półprzytomna na ludzi w pociągu, ale podświadoma instytucja domniemanej winy wszystkich w około czasem ze mnie wychodzi. Staram się tego nie uzewnętrzniać, ale kiedy pojawi się w umyśle przekonanie, że ktoś inny jest winien mojej porażki, zaczynam się nastrajać destrukcyjnie. Wiem, że ludzie najczęściej nie są winni temu, jak postrzegam ich i świat, ale nie mogę powstrzymać mózgu przed myśleniem generującym agresję. Prawdopodobnie gospodarka hormonalna mi nawala, albo po prostu natura skrajnego cynika i Smerfa Marudy przejmuje kontrolę na duszą. To, co pomaga, to praca. Praktyka, która prócz zdrowego, fizycznego zmęczenia ciała i umysłu daje jakiś szerszy horyzont myśli do wyboru. Mogę wybrać te negatywne, ale już nie muszę. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, owszem. Ale wolna wola i determinacja to również cechy ludzkie. I potrzebuje motywacji. Sobotnie przedpołudnie z leniwą kawą przy filmach na VHS nie motywuje… Mam potrzebę przebywania na słońcu, którego nie darzę przecież zbytnią miłością, ubrana w robocze ciuchy, kalosze czy inne ciężkie buciory zapobiegające dostaniu się piasku do skarpetek, w obciachowym kapeluszu z rondem i gumowych rękawicach oraz ciąg do skrajnego wykańczania mięśni dłoni przy cięciu pasierbów. Potrzebuję pracy przy butelkowaniu na zasadzie manufaktury, patrzenia, jak to wszystko nabiera kształtu bordoskiej butelki i zapachu filtrowanego chłodnego wina, które niedawno rosło sobie od listka, przez pesteczkę do koloru w skórce. Chyba zaczynam być freakiem.


W tym szaleństwie jest metoda.


KASIcka

1 komentarz:

  1. pociągi są super, nigdy nie wiesz, co cię czeka, dopóki się nie przekonasz. a skoro proces przebiega pomyślnie, to będzie tylko lepiej.
    a agresja.. cóż, to takie ludzkie, prawda?

    OdpowiedzUsuń