poniedziałek, 19 sierpnia 2013

kobieta w bałaganie



Kto powiedział, że nie mogę nikogo wyciąć ze zdjęć nierzeczywistych? Piksele da się ciąć. Z rwaniem gorzej. Zająłeś prawie 4 GB, marnotractwo. Krok do przodu. Sukcesywnie usuwam, jakby rytualnie odprawione gusła, jakby odczynić zły urok, jakby odczarować. Się. Nie można nienawidzić non stop, od tego jest zgaga.

Plan jest prosty. Nienawidzę sobie trzy razy w tygodniu, po miesiącu zmniejszę dawkę do jednego dnia, takiego najbardziej na nie. Powiedzmy na czas sprzątania, bo sprząta się świetnie w złości. Później całkowicie się wyleczę i już nigdy nie będę nic ciąć. Chyba że włosy, jak na zmiany kobiecego bałaganu przystało.

I, psia dupa, ja nienawidzę róż!


KASIcka


sobota, 17 sierpnia 2013

Stoi na stacji

Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Tłukę się pociągiem i myślę. Jak zwykle za wiele. Cenię sobie swobodę ruchu, decyzji, czasu i organizacji. Cenię sobie, że mogę się zawsze schować przed światem. Cenię sobie ludzi, którzy wiedzą o moich alienistycznych ciągotach, szanują je, a mimo wszystko mnie kochają. Chyba mnie kochają. Doskwiera mi jedynie to, że nie mogę po prostu wstać, wyjść i pobiec do nich, kiedy ich potrzebuję. Przyjaciele powinni być blisko. Ale to chyba ja jestem za daleko. Chociaż generalnie nie jestem słabiakiem i potwornie ciężko jest mi się przyznać, głównie samej sobie, że tak, jak jest wcale nie jest pięknie, to pociąg znów zwyciężył. Siedze w nim sama jak palec i jadę na drugi koniec Polski. Śpię i zamykam się w muzyce na zmianę. I oszukuję swój zmysł socjalny. Jest już wybitnie uszkodzony, więc przechytrzenie systemu to stosunkowo prosty zabieg. W końcu nie wytrzyma i w mózgu rozsypią mi się eksplozyjnie śrubki i sprężynki. Szczęśliwi czasu nie liczą. W związku z tym przesłaniem zerwał mi się zegarek z szyi i uderzył z metra pięćdziesiąt o posadzkę, o ironio, dworcową. Cóż... Nic mu się nie stało, liczymy czas dalej.

Chyba jestem samotna.
To to tak, to to tak, to to tak. Zabawka blaszana, jedyna droga.
KASIcka

sobota, 10 sierpnia 2013

pociąg do wina

Codzienne jeżdżenie do małego Mierzęcina uświadomiło mi kilka spraw związanych z koleją. Jestem praktycznie dzieckiem pociągu i zdawało mi się, że niewiele może mnie zaskoczyć. A tu proszę. Otóż:
1. przez stacje-popierdółki, gdzie nie zatrzymuje się za wiele i za często, pospieszne przejeżdżają wybitnie pośpiesznie. Siedząc w budce, najpierw usłyszałam sygnał ostrzegawczy, a chwilę potem, zanim zdążyłam się zorientować, przez stację przechrzanił pociąg. Huk i ciąg powietrza wprowadziły mnie w bezwarunkową panikę, chociaż od torów dzieliła mnie odległość 4 metrów. Tzn., wiedziałam, że może być niebezpiecznie w bliskim zetknięciu z pociągiem, ale namacalnie stało się to dla mnie dopiero teraz
2. niezależnie gdzie się ustawić na peronie, do czoła pociągu, gdzie się zatrzymuje, trzeba dobiegać (40 stopni!)
3. pociągi są stworzone do snu. No, jak kamień! Cudem budzę się na wysokości przecięcia torów z drogą na wjeździe do Mierzęcina
4. oczekiwanie na pustych stacjach daje smaczek rozmyślaniom o życiu. Szczególnie o głodzie, jaki w człowieku narasta po kilku godzinach fizycznej pracy. Kolejowa gastro…
5. w pociągach osobowych, dość pustych na tej trasie, osobliwości nie brak. Parę dni temu jakaś delikwentka spała sobie w najlepsze i kiedy zaczął dzwonić budzik w telefonie, jeden z współpasażerów postanowił ją obudzić, z dobrej woli. Za siedemnastym szturchnięciem dostał niezbyt wyrafinowaną wiązankę słów, jakie generalnie nie pasowały do filigranowej blondyneczki, czego się zapewne nie spodziewał i się poddał. Inni próbowali 15 minut później, równie bezskutecznie. Kiedy konduktorowi się udało, choć usłyszał podobny argument, otrzeźwiona, przerażona i zirytowana rozejrzała się z nienawiścią po przedziale i wycedziła, że żadna z tych świń jej nie obudziła. Urocze. Później była babka, której przeszkadzał lekki powiew powietrza z uchylonego okna, równoważący odrobinę paskudne prawie 40 stopni. Nie omieszkała całą drogę gadać tylko o tym, że ludzie to samoluby, kiedy ona nie może siedzieć w przeciągach (powietrze stoi). Jedną z pozytywnych, acz dziwnych postaci był konduktor z czwartkowego składu. Zasadniczo mam szczęście do konduktorów. Wybitnie wpasowuję się w typ pasażera, którego warto zaczepić, pożartować i zagadać. Ten konkretny funkcjonariusz przechodził przez przedziały kilka razy, sprawdzając bilety, aż w końcu przyszedł, usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, że mam bardzo długie nogi i jestem smutna, więc on sobie tu ze mną posiedzi i pogada, bo samemu mu się nudzi. Kurtuazyjne opowiadanie o swoich planach i praktyce o 7 rano jest nie lada wyzwaniem. Dobrze, że przyszedł do mnie 10 minut przed moją stacją, gdybym nie spała przez większość podróży, ta dziwna atmosfera mogłaby trwać dłużej. Jak wyskoczyłam na tory poczułam zaskakującą werwę dzięki tej krótkiej rozmowie. Ludzie naprawdę potrafią zadziwiać, ale uświadamiają mi również pewne moje wady i cechy niepożądane przez wzgląd na podobieństwa zachowania i nie tylko. Oczywiście, nie warczę i nie klnę pijana i półprzytomna na ludzi w pociągu, ale podświadoma instytucja domniemanej winy wszystkich w około czasem ze mnie wychodzi. Staram się tego nie uzewnętrzniać, ale kiedy pojawi się w umyśle przekonanie, że ktoś inny jest winien mojej porażki, zaczynam się nastrajać destrukcyjnie. Wiem, że ludzie najczęściej nie są winni temu, jak postrzegam ich i świat, ale nie mogę powstrzymać mózgu przed myśleniem generującym agresję. Prawdopodobnie gospodarka hormonalna mi nawala, albo po prostu natura skrajnego cynika i Smerfa Marudy przejmuje kontrolę na duszą. To, co pomaga, to praca. Praktyka, która prócz zdrowego, fizycznego zmęczenia ciała i umysłu daje jakiś szerszy horyzont myśli do wyboru. Mogę wybrać te negatywne, ale już nie muszę. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, owszem. Ale wolna wola i determinacja to również cechy ludzkie. I potrzebuje motywacji. Sobotnie przedpołudnie z leniwą kawą przy filmach na VHS nie motywuje… Mam potrzebę przebywania na słońcu, którego nie darzę przecież zbytnią miłością, ubrana w robocze ciuchy, kalosze czy inne ciężkie buciory zapobiegające dostaniu się piasku do skarpetek, w obciachowym kapeluszu z rondem i gumowych rękawicach oraz ciąg do skrajnego wykańczania mięśni dłoni przy cięciu pasierbów. Potrzebuję pracy przy butelkowaniu na zasadzie manufaktury, patrzenia, jak to wszystko nabiera kształtu bordoskiej butelki i zapachu filtrowanego chłodnego wina, które niedawno rosło sobie od listka, przez pesteczkę do koloru w skórce. Chyba zaczynam być freakiem.


W tym szaleństwie jest metoda.


KASIcka

piątek, 2 sierpnia 2013

Rzygamy?



Zainspirowana paszkwilem z Oniryzmu Użytkowego (http://oniryzmuzytkowy.blox.pl/html) na temat babskich pism, postanowiłam literacko wyrzygać się na telewizję. Znowu. Zmuszona wykorzystać czas, dany mi przez jakiegoś podłego owada, który swoim ugryzieniem spowodował trzy dni opuchlizny i doustnych sterydów, lewą ręką włączyłam telewizor i dałam się ponieść kanałom. Słowo, jak się okazuje, użyte trafnie wieloznacznie… Otóż – Trudne Sprawy. Adopcja, ojciec dowiaduje się o istnieniu dziecka, kiedy matka trafia do więzienia na rok. Niby zwykła sprawa, a jednak! Umiejętności aktorskie są tak wybitne i tak wybitnie trudne, jak tytuł wskazuje, że wyczerpują się już na napisach początkowych. Fenomenalne dialogi, niedouczone na pamięć, każda kwestia kończąca się znakiem zapytania. Dlaczego ja? Zdaje się, że powinno być o czymś naprawdę wstrząsającym. I jest! A jakże, Oliwia zaprzyjaźnia się z Karoliną i zaczyna ją naśladować. Dziewczyna jest oburzona i pragnie wydrapać rywalce oczy, jednocześnie zakładając kurewską mini w wieku 16 lat na imprezę u znienawidzonej. Młode, obiecujące aktorki, tak bardzo realne, że poziomem wypowiedzi mogłyby być gwiazdami porno. Pamiętniki z Wakacji. Tu mam problem. Naprawdę. Na usta cisną mi się niepochlebne (a wręcz haniebnie niewypadające kobiecym ustom) obelgi, ale hamuję się, gdyż… Gdyż ludzie to oglądają! Namnożyło się tego, jak pamiętników po wakacjach… ‘Szpital’. ‘Ukryta Prawda’. ‘W-11 Wydział Śledczy’. ‘Sędzia Anna Maria Wesołowska’. ‘Sąd Rodzinny’. Więcej grzechów pop kultury nie pamiętam, ale za wszystkie inne ręczę, że istnieją. Absolutnie nie chcę ubliżać ludziom o niższym wykształceniu. To dotyczy całego społeczeństwa – niezależnie od profesji, zarabianych pieniędzy i posiadanej wiedzy na jakiś temat. Więcej, śmiem twierdzić nawet, że to nie jest kwestia inteligencji. To gust! Wygodne stwierdzenie ‘o gustach się nie dyskutuje’ dało zielone światło na drodze do dna. Wreszcie trzeba przestać się go trzymać. Ludzie staczają się intelektualnie, tłumaczą to zmęczeniem materiału, ciężką pracą, potrzebą łatwej rozrywki, a że to mentalne gówno leci w telewizji non stop, mają to na wyciągnięcie ręki. Przeskakując z kanału na kanał dostrzegłam, że te kicze niewiele się od siebie różnią i można by z tych urywków stworzyć nową miazgę słabych smarków. Chciałabym wykrzyczeć ludziom, żeby się opamiętali, ale skoro takie coś dominuje w ich domach, okrzyk prawdopodobnie nie miałby żadnego sensu. To jest smutne, bo patrząc na ludzi na ulicy, patrzę na nich pryzmatem tego, co oglądają. Albo raczej tego, na co patrzają… Zastanawiam się, czy już są cofnięci w dotychczasowym rozwoju, czy dopiero się turlają w dół. Należałoby zrobić taki serial paradokumentalny o debilizmie szerzącym się wśród ludzi. Rozumiem, gdyby to miało jakiekolwiek walory – kulturalne, aktorskie, muzyczne, realne – gdyby to było ukazane w sposób poważny i nie przepatosowany – wtedy tak. Niech to się znajdzie na liście programów zaspokajających  gusta polskich konsumentów.  

Ale nie… Zajmijmy się sprawą ‘mój ojciec nasrał do bidetu na wakacjach, co za wstyd, moje życie jest skończone!’.


Mam ochotę zakląć. Zrobię to, cisnąć enter przy wysyłaniu postu…


KASIcka