poniedziałek, 1 lipca 2013

Słowotwórstwo winorobne

Winna inicjatywa. Winicjatywa *. Konwent już ósmy. Na prawie 30 win powaliły mnie naprawdę trzy. W czym problem? Och, nie w tym, że to za mało, bo jak na 30 letnie winiarstwo tego kraju to rewelacja. I Polska prze do przodu. Problem tkwi w możliwości zakupu tych fenomenów. A zasadniczo w ich zakupu niemożliwości. Jak wiadomo, akcja „winna biurokracja” – „biurowinkracja” – trwa. Walka dosyć nierówna, jak to z systemem ustawodawczym.
Zasadniczo, Basen Narodowy spełnił się świetnie w roli imprezo-ogarniacza. Jest szansa, że kiedyś zacznie wychodzić na zero w bilansie zysków i strat. To taka płynna granica… Na razie na płycie boiska otworzono wielki plac zabaw dla dzieci. Jej! Najlepsze były latorośle w mega strojach sumo, które po przewróceniu nie mogły się same podnieść. Sam stadion przywołuje winnego wędrowca – windrowca – do refleksji. Gdzie niegdzie pojedyncze winnolubne jednostki, wtulone w siedzenia, patrzą na ogrom tego wykpiewanego niesprawiedliwie obiektu i widzą chyba tylko swoje myśli. Nie ma co, stadion, a-wcale-nie-Basen-Narodowy, robi wrażenie.
Pisząc to, siedziałam przy stoliku w Biznes Klubie. Tuż obok zaczepiła się rodzinka z małym dzieckiem (bo przecież konwent winiarski dla dziecka to lepsza forma rozrywki, niż mega-sumo plac zabaw).  Mama, jak mniemam, wpierdzielająca kromkę chleba ze smalcem i ogórkiem, wyrażała tłustą opinię na temat cen polskich win na kiermaszu. Z jednej strony, rozumiem punkt widzenia konsumenta (tu: „ooo, to ja już wolę te z marketu, pffffff…!), ale z drugiej, bardziej producenckiej, masy smalcowo-ogórkowe nie mają pojęcia ile serca (no dobrze, pieniędzy też) kosztuje wyprodukowanie  polskiego wina i możliwość jego sprzedania. Tak, robią to wariaci, ale cóż… (lepiej być wariatem, niż woleć wina z marketu)
Paneliści (tak, jest takie słowo, przynajmniej na handoutach do degustacji) na poziomie, trzeba przyznać. Mamy w Polsce tę profeskę. W dodatku podejrzewam, że wszyscy przeszli przed konwentem jakieś szkolenie z dyplomacji. Nie, to nie tak, że wina były złe (no, może z jedno, czy dwa, ale to zawsze kwestia gustu!). Po prostu wszystko trzeba należycie docenić. Dzięki temu, wiem, jakich win nie robić. Bo jak wiadomo, lepiej uczyć się na cudzych błędach, a popełniać niebanalnie nowe.
Zespół sommelierów, zajmujący się oprawą techniczną, to rewelacja. Kieliszki de facto degustacyjne (gdyż nadal z rozrzewnieniem wspominam literatki z niemieckiego panelu VitiNord), nikt nie musiał czekać na próbkę, ba nawet można było przeoczyć proces nalewania.
Degustacja porównawcza win polskich i europejskich wypadła nader pomyślnie dla tych pierwszych. Rodowity Pinot Noir został pomylony z burgundzkim. Próba, prowadzona przez pana Wojciecha Bońkowskiego, przywołała wcześniej już zauważone cechy polskiego winiarstwa. W sposób zawoalowanie hejterski, acz zgrabny, główny panelista dobrał się do skóry najcieńszej – mentalności. Winplomacja…
Wrażenie pozytywne, widoki na przyszłość słabo oświetlone, ale wytyczone na mapie sukcesu, efektywność ofensywy na rzecz polskich win i ich sprzedaży… ma prawidłowe ciało, ale - słowami wcześniej przywołanego panelisty – najważniejsze w tym meczu to grać głową.

Ćwiczę głowę.


KASIcka - głowoćwiczer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz