Winna inicjatywa. Winicjatywa *. Konwent już ósmy. Na prawie
30 win powaliły mnie naprawdę trzy. W czym problem? Och, nie w tym, że to za
mało, bo jak na 30 letnie winiarstwo tego kraju to rewelacja. I Polska prze do
przodu. Problem tkwi w możliwości zakupu tych fenomenów. A zasadniczo w ich
zakupu niemożliwości. Jak wiadomo, akcja „winna biurokracja” – „biurowinkracja”
– trwa. Walka dosyć nierówna, jak to z systemem ustawodawczym.
Zasadniczo, Basen Narodowy spełnił się świetnie w roli imprezo-ogarniacza. Jest
szansa, że kiedyś zacznie wychodzić na zero w bilansie zysków i strat. To taka
płynna granica… Na razie na płycie boiska otworzono wielki plac zabaw dla
dzieci. Jej! Najlepsze były latorośle w mega strojach sumo, które po przewróceniu
nie mogły się same podnieść. Sam stadion przywołuje winnego wędrowca –
windrowca – do refleksji. Gdzie niegdzie pojedyncze winnolubne jednostki,
wtulone w siedzenia, patrzą na ogrom tego wykpiewanego niesprawiedliwie obiektu
i widzą chyba tylko swoje myśli. Nie ma co, stadion, a-wcale-nie-Basen-Narodowy, robi wrażenie.
Pisząc to, siedziałam przy stoliku w Biznes Klubie. Tuż obok zaczepiła się
rodzinka z małym dzieckiem (bo przecież konwent winiarski dla dziecka to lepsza
forma rozrywki, niż mega-sumo plac zabaw).
Mama, jak mniemam, wpierdzielająca kromkę chleba ze smalcem i ogórkiem,
wyrażała tłustą opinię na temat cen polskich win na kiermaszu. Z jednej strony,
rozumiem punkt widzenia konsumenta (tu: „ooo, to ja już wolę te z marketu,
pffffff…!), ale z drugiej, bardziej producenckiej, masy smalcowo-ogórkowe nie
mają pojęcia ile serca (no dobrze, pieniędzy też) kosztuje wyprodukowanie polskiego wina i możliwość jego sprzedania.
Tak, robią to wariaci, ale cóż… (lepiej być wariatem, niż woleć wina z marketu)
Paneliści (tak, jest takie słowo, przynajmniej na handoutach do degustacji) na
poziomie, trzeba przyznać. Mamy w Polsce tę profeskę. W dodatku podejrzewam, że
wszyscy przeszli przed konwentem jakieś szkolenie z dyplomacji. Nie, to nie
tak, że wina były złe (no, może z jedno, czy dwa, ale to zawsze kwestia gustu!).
Po prostu wszystko trzeba należycie docenić. Dzięki temu, wiem, jakich win nie
robić. Bo jak wiadomo, lepiej uczyć się na cudzych błędach, a popełniać
niebanalnie nowe.
Zespół sommelierów, zajmujący się oprawą techniczną, to rewelacja. Kieliszki de
facto degustacyjne (gdyż nadal z rozrzewnieniem wspominam literatki z
niemieckiego panelu VitiNord), nikt nie musiał czekać na próbkę, ba nawet można
było przeoczyć proces nalewania.
Degustacja porównawcza win polskich i europejskich wypadła nader pomyślnie dla
tych pierwszych. Rodowity Pinot Noir został pomylony z burgundzkim. Próba,
prowadzona przez pana Wojciecha Bońkowskiego, przywołała wcześniej już zauważone
cechy polskiego winiarstwa. W sposób zawoalowanie hejterski, acz zgrabny,
główny panelista dobrał się do skóry najcieńszej – mentalności. Winplomacja…
Wrażenie pozytywne, widoki na przyszłość słabo oświetlone, ale wytyczone na
mapie sukcesu, efektywność ofensywy na rzecz polskich win i ich sprzedaży… ma
prawidłowe ciało, ale - słowami wcześniej przywołanego panelisty – najważniejsze w
tym meczu to grać głową.
Ćwiczę głowę.
KASIcka - głowoćwiczer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz