środa, 19 czerwca 2013

Let's make a polot

Zasadniczo zasady. Nigdy nie ściągałam na egzaminach. Nigdy nie słuchałam bezczelnie muzyki na lekcjach czy zajęciach. Nigdy nie pozwoliłam sobie siedzieć z tyłkiem na siedzeniu w autobusie, kiedy ktoś starszy miał stać. Nigdy nie oszukiwałam w związku i nie zdradzałam przyjaciół. Nie jeżdżę na gapę, nie piję w miejscach publicznych. Nie przechodzę na czerwonym. Przestrzegam przepisów drogowych i namiętnie puszczam pieszych na pasach. Nie jadę na kodach przez studia i nie załatwiam lewych zwolnień. Nawet mi nigdy nie przyszło do głowy, żeby świadomie naruszyć te, bądź co bądź, mało skomplikowane regułki, choć naruszanie ich przez innych wcale mnie tak bardzo nie razi. Do zasad dodam wolność i powstaje liczba nieskończona. No bo przecież, jeśli zasady, których się trzymam są moje i żyję zgodnie z nimi, pozwala mi odetchnąć od narzucanych z góry ograniczeń, to można powiedzieć, że zasady są wolnością. Ale definicyjnie na to patrząc, jedno drugie wyklucza. A prawda jest taka, że wolność jest bardzo trudna do osiągnięcia, ale nieliczni twierdzą, że istnieje. Ograniczają mnie instynkt i sama potrzeba czegoś. Sam fakt, że coś determinuje moją wolę i jest przedmiotem mojej chęci, zamiaru i czynu – de facto tego, czego w imię wolnego wyboru pożądam – jest ograniczeniem. Myśl o spełnieniu marzeń i potrzeb zajmuje mój umysł i pęta go, choć paradoksalnie dąży do uwolnienia. Jak się dobrze zastanowić, to idealnym stanem wolności byłoby nie myśleć o niczym, bo pojedyncze i skumulowane myśli blokują wolną refleksję. Czasem mam wrażenie, że żyję obok wolności. Ciągle przyziemność, ciągle pojedyncze sprawy rzeczywiste. To frustrujące, ale świadomość życia ogranicza świadomość ŻYCIA. Wydaje mi się, że jestem obecna i świadoma, kiedy tak naprawdę galopuję zupełnie w drugą stronę. Pokrętna filozofia. Filozofią rządzi logika. Nic nie jest przypadkowe i nieuzasadnione, ale niestety nigdy nie jest uzasadnione jednoznacznie. Moje zasady są wolne, ale mnie ograniczają.
A sesja za pasem. Zapadam się w platoniczną fascynację, której nie zdążyłam przeżyć w okresie dojrzewania, bo się uczyłam (Harry Potter się nie liczy). Cillian Murphy rlz!
A w ogóle to załamuję się (już od kilku ładnych lat) stanem telewizji. Dopiero wpadłam na to, że do każdej reklamy, jaka jest emitowana powinni dodawać antyreklamę, żeby dać widzom możliwość postawienia się po jednej z konkretnych stron – dać im, o ironio, wolny wybór. Masowa głupota, czy konstruktywnie osiągnięta racjonalność? Nie wiem, na ile by się to sprawdziło w społeczeństwie.com.tv, ale warto by było spróbować. Tylko który marketingowiec na to pójdzie…

KASIcka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz